Touzer – daktylowa oaza

– Nie znam nikogo, kto nie lubiłby daktyli – mówi Abdelfettah tunezyjski towarzysz mojej ostatniej podróży po Tunezji. – Chyba że nie jadł świeżych owoców pochodzących z Touzer.Rzeczywiście, do tej pory jadłam tylko suszone daktyle kupowane w polskich delikatesach i, szczerze mówiąc, nie zachwyciły mnie one swym smakiem czy aromatem. Dodawałam je do ciasta, ale, żeby je jeść same jako deser czy słodką przekąskę…

Touzer_Tunezja

Do Touzer, tunezyjskiego miasta położonego w południowej części kraju, najlepiej dotrzeć od strony wschodniej. Ma się wtedy okazję przejechać przez słone jezioro Szott el-Dżerid, które w porze suchej mieni się jak szkatuła zawierająca najpiękniejsze klejnoty. W czasie drugiej wojny światowej zbudowano przez jego środek drogę o długości 60 km. W porze deszczowej jednak jest ona zupełnie nieprzejezdna, dlatego też Tunezyjczycy zbudowali groblę równoległą do starej położoną znacznie wyżej. Jezioro o powierzchni prawie 5000 km kw. przez większą część roku jest wyschnięte. Można tam wtedy oglądać barwne widowisko, które tworzą przyniesione przez wodę z pobliskich gór minerały. Wzdłuż drogi ciągną się szerokie rowy – solanki. Ich brzegi otoczone solą przypominają szklane naczynie do koktajlu przyprószone na krawędzi kryształkami cukru. Woda w tych uroczych rowach przybiera różne barwy. Z jednej strony drogi może być różowa, z drugiej zielona, by za chwilę przejść w błękit, szafir lub turkus. Zjawisko naprawdę niezapomniane. Innym, równie fascynującym jest fatamorgana, którą można oglądać w upalne letnie dni. Pod koniec listopada sucha wcześniej solanka cała była pokryta wodą. Nawet jeżdżący często tą drogą kierowca Muntaseur twierdził, że dawno nie widział tak wielkiej ilości wody. Sprawiły to deszcze, na które mieszkańcy Tunezji czekają zawsze z niecierpliwością. To od nich bowiem zależy, czy udadzą się oliwkowe czy daktylowe żniwa.

Wjeżdżamy do Touzer przez bramę w kształcie wielbłąda. Podobne spotykamy w innych pustynnych tunezyjskich miastach. Wokół roztaczają się przepiękne gaje palmowe – największe bogactwo tych stron.

Touzer_Tunezja

Oaza Touzer jest drugą co do wielkości w Tunezji. Na obszarze ponad 10 km kw. rośnie około 250 tys. drzew palmowych. Można tu obserwować przykład typowej piętrowej techniki upraw nawadnianych prawie 60 milionami litrów wody dziennie z ponad 200 źródeł. Wodę rozprowadza się przez skomplikowany system irygacyjny, wymyślony w XIII wieku przez matematyka Ibn Szabbata. Piętrowa uprawa polega na tym, że pod naturalnym dachem z palm (osłaniającym od promieni gorącego słońca) sadzi się zboża i warzywa, korzystające z tego samego systemu nawadniania.

W oazie Touzer uprawia się daktyle najwyższej jakości – deglet en-nour. Oprócz nich w Tunezji rośnie około 70 gatunków tych słodkich owoców. Dowiedziałam się, że drzewa nie są zapylane w sposób naturalny przez owady. To człowiek zabiera ze sobą wiązkę kwiatów męskich, wspina się na czubek palmy żeńskiej, wkłada tam po gałązce nasienia i zawiązuje nitką, żeby nie wypadło. Ciekawy jest również zbiór owoców. Na pień drzewa wchodzi kolejno ośmiu ludzi. Ten ze szczytu podaje kolejno aż na dół poprzez łańcuch kilkunastu rąk gałązki z owocami.

Owoce spożywa się przede wszystkim na surowo. Najlepsze gatunki wytrzymują w chłodnych pomieszczeniach kilkanaście miesięcy. Stanowią słodką przekąskę i deser. Jeśli chce się przywieźć owoce do Polski, najlepiej kupować je właśnie w okolicy Touzer, w paczkach po 1 kg (2,5 dinara) lub na wagę. Są naprawdę świetne. Smakują jak słodkie cukierki, a są od nich o niebo zdrowsze. W Tunezji nazywa się je „bombami witaminowymi”, w swym składzie posiadają bowiem wszystkie najważniejsze witaminy i sole mineralne. Śmiesznie wyglądają na drzewach oplecione foliowymi workami. Nie jest to jednak zrobione dla zabawy, lecz dla ochrony owoców przed pustynny piaskami.

W Tunezji nic nie może się zmarnować, w związku z czym z drzew palmowych wykorzystuje się dosłownie wszystko. Kora i pień to świetny budulec, liśćmi kryje się dachy, z gałęzi (w zasadzie szypuł, na których rosną kiście daktyli) wyplata maty i kosze. Z pnia wyciąga się sok – smaczny i zdrowy, który po sfermentowaniu staje się daktylowym winem.

Touzer_Tunezja

Prawie każdy turysta odwiedza w Touzer Muzeum Dar Charait. Oprócz pięknej kolekcji garncarstwa, dzieł sztuki starożytnej, galerii obrazów dużą atrakcję stanowią sale obrazujące codzienne życie mieszkańców Tunezji w przeszłości i obecnie. Są tu sypialnia beja, wnętrze pałacu, typowa kuchnia, hammam (łaźnia), sceny ślubne, namiot Beduinów, warsztaty rzemieślnicze. Wszystkie kukły wykonane w naturalnych wielkościach odziane są w piękne stroje przyozdobione typowo arabską biżuterią. Oprócz widowiska „1001 nocy” typu światło- dźwięk na uwagę zasługuje jedna z najnowszych inwestycji muzeum – edukacyjna droga przez dzieje Tunezji. Idąc przez kolejne stacje i słuchając opowieści z taśmy magnetofonowej (niestety jeszcze nie po polsku) poznaje się historię kraju od zarania dziejów aż po odzyskanie niepodległości w 1956 r. Znakomity pomysł, który można by przenieść do jednego z polskich muzeów.

Touzer_Tunezja

To, co odróżnia Touzer od innych miast tunezyjskich, to m.in. architektura. Można ją oglądać w całym mieście, najpiękniejsza jednak znajduje się w starej XIV-wiecznej dzielnicy Ouled el-Hadef. Jest to labirynt wąskich uliczek i małych placyków słynący z techniki murarskiej, w której używano wystających fragmentów cegieł do tworzenia ciekawych, nieregularnych płaskorzeźb.

Wędrując po mieście spotykaliśmy się z ogromną sympatią mieszkańców. Od małych dzieci po staruszków prawie wszyscy mówili nam dzień dobry i pytali, skąd jesteśmy. Gdy dowiadywali się, że z Polski, uśmiechali się i natychmiast mówili „Polska – Polsat”. Okazuje się, że jedną z najczęściej oglądanych tu stacji telewizyjnych jest nasz rodzimy „Polsat”. Tunezyjczycy lubią patrzeć na nieco roznegliżowane długonogie blondynki i słuchać muzyki disco-polo. Nie podoba się to starszym, głęboko religijnym Tunezyjczykom, którzy twierdzą, że „Polsat” psuje ich młodzież.

Touzer_Tunezja

Wieczoru w Touzer pewnie nigdy nie zapomnę. Podróżujący z nami dyrektor Urzędu Tynezyskiego do spraw Turystyki Abdelfettah Gaida sprawił nam przemiłą niespodziankę zapraszając na imprezę tunezyjsko – libijską, z okazji kończącego się „Tygodnia libijskiego”. Tego wieczoru artyści tunezyjscy prezentowali libijskim gościom swoje umiejętności. Trójka polskich dziennikarzy była jedynymi turystami siedzącymi na widowni, wśród której był m.in. gubernator. Gdy okazało się, że ten ostatni obchodzi tego dnia urodziny, czuliśmy się naprawdę wyjątkowo. Oprócz oglądania ludowych tańców i śpiewów, mieliśmy okazję skosztować urodzinowy tort i, co sobie cenię najbardziej, podpatrzeć, jak naprawdę bawią się Tunezyjczycy i Libijczycy, co najciekawsze – bez alkoholu. Każdy, kto tylko ma ochotę, niezależnie od płci wychodzi na parkiet i tańczy, albo sam albo w towarzystwie innych. Nikogo nie dziwi, że mężczyzna prosi do tańca mężczyznę, a kobieta kobietę, nie ma to nic wspólnego z dewiacjami seksualnymi. Tańczą i młodzi i starzy do muzyki w wykonaniu współczesnych piosenkarzy i zespołów tradycyjnych z darbouką (małym glinianym bębenkiem), tablą (dużym bębnem) i zokrą (niewielką ale głośną trąbką).

Komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top